Almithar |
Wysłany: Czw 22:22, 23 Lis 2006 Temat postu: |
|
[Wszedłszy do komnaty rekrutacyjnej został zawołany przez barmana gestem ręki, uśmiechnał się życzliwie do znajomego i spokojnym krokiem podszedł. ]
-Witaj Almitharze, była tu pewna osoba i zostawiła dla Ciebie list.
-Witam witam, dzięki Ci i wybacz na chwile pójde przeczytać.
[wyciągnął ręke po list, po czym usiadł do najbliższego stolika i zaczął czytać list.]
-Nie ma sprawy
[Powiedział do siedzącego już Almithara. Ten zaś powoli i dokładnie studiował treść listu. Było widać zaciekawienie na jego twarzy choćby w postaci grymasów i drapnia się po bladej brodzie.]
-Ciekawe... [powiedział "do siebie", a chwile później wyciągnął z plecaka kawałek kartki, pióro i tusz.]
Witaj,
Twa osoba wydała mi się bardzo ciekawa i myśle, że najlepszym wyjściem byłoby z Tobą porozmawiać w cztery oczy. Mam nadzieję pozytywny wynik tej rozmowy, przez co mam na myśli Twe członkostwo. Oczywiście, zapoznaj się z Naszym Manifestem w celu zapoznania się z Naszymi prawami i ideami.
Pozdrawiam Almithar.
[W momencie skończenia pisania, schował pióro i tusz do plecaka. Po czym podszedł do Barmana]
-Elendorze, mógłbyś to przekazać osobie, która dostarczyła Ci tamten list ?
-Pewnie Al, wiesz że to żaden problem. [uśmiechnął się do Almithara po czym schował list do szafki za ladą]
- Zatem dobrych obrotów Ci życzę przyjacielu i do zobaczenia
-Ano bywaj Al, bywaj.
[Elf odwrócił się i bardzo wolnym krokiem udał się do Zbrojowni zobaczyć co i jak] |
|
Gość |
Wysłany: Czw 21:58, 23 Lis 2006 Temat postu: Mirgond |
|
Chwycił za klamkę od drewnianych drzwi i stanął przez chwilę się wahając. Spojrzał na swą podartą, starą tunikę i lekko się zawstydził. Pomyślał: "Nie wypada w takim odzieniu wchodzić na rozmowę, która może zdecydować o dołączeniu do Gildii... ale przecież nic innego nie posiadam". Odrzucił od siebie te myśli i przeszedł przez próg pomieszczenia. Rozejrzał się dookoła i tak jak mu kazano udał się w stronę szczupłego barmana. Przekazał owemu mężczyźnie list, mówiąc:"To jest Panie wiadomość dla osób, które będą w stanie odpowiedzieć na me skromne pytanie. Wrócę jutro". Odwrócił się na pięcie i udał w stronę wyjścia, po czym zniknął zamykając za sobą drzwi.
Siedział cicho w kącie bez imienia, bez wspomnień, pozbawiony wszelkiej nadziei, opróżniając trzeci już kubek piwa:
-Chodź, pokażę ci ścieżkę, która przywróci wiarę, która pokaże jak żyć...- nachyliła się nad nim szepcząc mu te słowa do ucha, po czym dodała –Odnalazłem Cię, więc nie sądzone Ci teraz umierać-
Wstał i wyszedł przed tawernę. Noc była dość zimna, a z nieba powoli zaczynały spadać pierwsze, białe płatki puszystego śniegu.
-Jak mógłbym odnaleźć swe imię po tym, co robiłem?- powiedział ochrypłym i zmęczonym głosem, po czym odwrócił się do kobiety –Jak?- wyszeptał i bezsilnie opadł na kolana. Uśmiechnęła się i podchodząc bliżej położyła rękę na jego ramieniu –To właśnie chciałabym ci pokazać...- zawiesiła na chwilę głos i dokończyła -... Mirgondzie
Jechali powoli nie wymieniając ze sobą słowa. Nie wiedział co czuć, gdyż droga, którą właśnie podążał do nieznanego mu celu mogła być jego ostatnią. Jednak nie bał się śmierci. Nie miał nic, nawet imienia, więc było mu to obojętne. Zastanawiała go tylko postawa kapłanki, która prowadziła go w nieznane. Nie wiedział cóż też od niego chce, ani też kto zlecił odnalezienie go.
–Ma Bogini...- usłyszał nagle jej słowa, które brzmiały jak odpowiedź na niewypowiedziane pytanie. Po krótkiej chwili dokończyła:
–Ma Bogini zleciła odnalezienie cię. Teraz jedziemy do miejsca, gdzie powinieneś odnaleźć spokój, do miejsca, gdzie odzyskasz imię, a przede wszystkim zaczniesz znowu żyć... Do domu mej Pani.- jej głos był łagodny i spokojny. Wiedziała, że w każdej chwili jej obecny towarzysz może uciec, lecz nie trzymała go na siłę. Zostawiła mu wolną wolę. Mógł odejść... Ale i tak po jakimś czasie znaleźliby go łowcy i zabili. Wtedy zginąłby będąc nikim.
–Już niedługo powinniśmy być na miejscu.- powiedziała, kiedy przejechali obok przysypanego z lekka śniegiem drogowskazu. Księżyc miewał się już powoli ku zachodowi, a na horyzoncie powoli pojawiało się pomarańczowoczerwone słońce. Wtedy wynurzyli się zza zakrętu i wyjechali na prostą drogę, prowadzącą pod górę, wprost do drzwi dużej świątyni. Jednak nie dane im było spokojnie dojechać do celu. Zza drzew wybiegło pięciu uzbrojonych mężczyzn, a jeden z nich zaczął mówić:
-Nie pozwolę zbezcześcić domu Einhasad! Wydaj nam mordercę, lub gińcie oboje! Dobrze wiesz cóż ten człowiek uczynił pani, a nie chciałbym by tobie też stało się coś złego. Lecz jak będziesz go bronić, to ja się nie zawaham i przyniosę obie głowy przed oblicze Lorda Erena!- Twarz kapłanki pobladła. Oboje zsiedli z koni i stanęli bez słowa. Kapłanka już chciała zacząć mówić, lecz jeden z mężczyzn naciągnął strzałę i wypuścił z cięciwy w stronę mordercy. On tylko zamknął oczy oczekując bólu, który miałby być karą za wyrządzone zło, lecz znów przeżył. Zobaczył kapłankę stojącą przed nim i próbującą złapać oddech. Na próżno. Strzała przeszyła ją na wylot. Wtedy znów przypomniał sobie co zrobił. W jego umyśle pojawiły się twarze wszystkich osób, które tamtego dnia zostały zabite przez jego magię. Twarze pokaleczonych, wystraszonych i niewinnych osób. Chciał się odpędzić od tych myśli, lecz nie mógł. Nie potrafił. Pragnął by jak najszybciej go zabito. Jednak znów otworzył oczy i spojrzał na kapłankę, która leżała już w jego ramionach z trudem utrzymując się jeszcze przy życiu. –To nie była twoja wina- wyszeptała i bezwładnie padła martwa na ziemię. W tym momencie ujrzał twarz kobiety. Kobiety którą kochał... i którą zamordował. Łzy spłynęły mu po policzkach i rzucił się do panicznej ucieczki. Biegł cały czas przed siebie i nawet nie zauważył, że dostał strzałą od jednego z napastników i że krwawi. W końcu padł na wpół martwy trochę z wyczerpania, trochę z braku krwi...
Obudził się po kilku dniach. Leżał z opatrzoną raną w nieznanym mu miejscu. Nieduże pomieszczenie, z kominkiem, w którym jeszcze się tliło, i z ziołami, które roznosiły zapach po całym pokoju, sprawiało, że nie czuł bólu. Podniósł się z łóżka i przywdział ubranie leżące na krześle obok niego. Wtem wszedł do pokoju stary mężczyzna z czarną brodą, wyglądający jak kapłan. Podniósł do przodu ręce, by pokazać, że nie ma złych zamiarów i powiedział
–Witaj. Jestem Garlondel. Jestem kapłanem z tej świątyni.- urwał na chwilę. –Jak się czujesz?- zapytał i chwycił za kubek stojący na stoliku przy drzwiach. –Masz, wypij to, a poczujesz się lepiej.- podał wywar młodemu mężczyźnie i poczekał aż wypije. Za moment znów zapytał –Pamiętasz jak masz na imię?- Mężczyzna patrzył na kapłana próbując przypomnieć sobie kim jest. Po chwili zaczął powoli mówić –Kiedyś miałem imię. Brzmiało ono Mir...- urwał w połowie słowa i zamyślił się. Garlondel widząc, że wspomnienia z przeszłości sprawiają mu ból, chciał wstać i wyjść, lecz człowiek, stojący przed nim, zatrzymał go ruchem ręki i powiedział –Proszę... nie.- kapłan usiadł z powrotem, a mężczyzna począł dalej mówić –Tak, kiedyś miałem imię.... Mirgond... tak ono brzmiało. Lecz straciłem je. Straciłem, gdyż byłem głupcem pożądającym potęgi. – przerwał, sięgając pamięcią do tamtych czasów i zasmucił się -Pewien mag obiecał, że uczyni mnie potężnym. Dał mi tajemniczą laskę i powiedział, że mam udać się do miasta. Nie wiedziałem, że ona tak zadziała. Wziąłem broń bez żadnych obaw i nic nie podejrzewając ruszyłem w stronę osady. Wtedy się zaczęło... Zabijałem każdego, kogo napotkałem. Każdą niewinną osobę, każdą niewiastę, każdego mężczyznę, jak również... każde dziecko...- wstrzymał na chwilę oddech i zamarł w bezruchu. Jego głowę wypełniły okrzyki tamtych wszystkich dzieci, które bezradnie próbowały uciekać prosząc o litość. Ukrył twarz w dłoniach i otarł oczy. Spojrzał na kapłana, który nic nie mówiąc siedział dalej wpatrzony w niego i cierpliwie słuchał. Mirgond kontynuował –Pogrążony w morderczej furii nawet nie zauważyłem, że wypowiadając kolejne zaklęcie i zabijając kolejną osobę... zabiłem swą ukochaną. – ten obraz najbardziej go zabolał. Powstrzymując się od płaczu dokończył –Wypuściłem bezradnie broń z rąk. Przejrzałem na oczy i upadłem na kolana obok mej lubej. Nie potrafiłem nic powiedzieć... –łzy spłynęły po jego policzkach. Spojrzał na kapłana i rozłożył ręce –Proszę, zabij mnie! Nie mam siły by dalej żyć.- Garlondel dalej patrzył na niego nic nie mówiąc. Aż wreszcie uśmiechnął się do mężczyzny, wstał i zanim wyszedł, rzekł:
-Nie... nie zabiję cię... to nie będzie wystarczającą karą, ani nie będzie dobrą pokutą... ja mogę jedynie pokazać ci, jak dalej żyć...
Tak oto, stałem się klerykiem. Nie wiem czemu Einhasad wybrała właśnie mnie i nie wiem też jaki los mi sądzony, lecz pragnąłbym znaleźć się w zacnym gronie tej Gildii.
Mirgond, sługa Einhasad. |
|